czwartek, 19 grudnia 2013

gefilte fish? obowiązek wigilijny!

Gefilte fish czyli ryba faszerowana to danie z kuchni żydowskiej znane od wieków. Podawano je na Nowy Rok (Rosz Haszana) ponieważ ryba według tradycji talmudycznej jest symbolem nieśmiertelności i płodności. 

U nas zyskało miano jednego z naczelnych dań wigilijnych. Osobiście nie wyobrażam sobie by zabrakło jej na kolacji 24 grudnia. 

Ryba faszerowana to nic innego jak pulpet rybny gotowany na rosole, w lnianych woreczkach, ukształtowany najczęściej w formę walcowatą - formę wałka. Czy tam butelki z winem. Jak kto woli.
Jak ją przgotować? Już się rozpisuję. 

Po pierwsze nastawić rosół. Warzywny, mocny w smaku. Taki, jaki lubicie najbardziej. I gotować. 

Po drugie farsz czyli: filety białych ryb (najlepiej dorsza), zmielone. Do tego, również zmielona w maszynce - świeża cebula. Do tego namoczona w mleku czerstwa bułka. Sól, pieprz, jajka. Odrobina gałki muszkatołowej, kminku mielonego i szczypta (dosłownie!) imbiru. Ale można bez niego. Niektórzy mieszają farsz z rodzynkami. Mi nie pasują.

Farsz dokładnie wyrabiamy i wkładamy w co mamy. Może być ściereczka, może być płótno lniane, może być po prostu gaza. Zawiązujemy na końcach i wkładamy do rosołu, gdzie ma się ugotować. Pół godziny i powinno być ok. 

Smak rosołu powinien być, jak już wspomniałam, intensywny. Kiedy już wyjmiemy rybę, wystudźmy ją i delikatnie odwińmy. Wałek kroimy na plastry i układamy na półmiskach. Do tego jajka na twardo, do dekoracji. I co chcemy. Ja dodaję najczęściej również natkę pietruszki i marchew z rosołu, a czasem ogórka lub paprykę konserwową dla zaostrzenia smaku. 

Rosół odcedzamy, dodajemy doń żelatynę i zalewamy rybę. Kiedy galareta zastygnie - danie jest gotowe. Najlepiej podawać je z sosem chrzanowym (chrzan, śmietana, odrobina cukru). Niektórym smakuje również z musztardą. 

Jutro kolejna porcja dań wigilijnych. Smacznego i świątecznego!

Ps. Zdjęcia znaleziono w internecie. Jedno z http://potrawyregionalne.blogspot.com/


wtorek, 10 grudnia 2013

Barszcz. Jaki? Ukraiński!

Jest zima, jest zimno. Na zimne dni najlepsze są zupy. Takie, które pełnią funkcję dania jednogarnkowego. Do takich właśnie zup należy barszcz ukraiński. Mamy na niego niezawodny przepis. Oto jak go robię:

Ucieram na tarce marchew, drobno kroję cebulę, do tego dorzucam posiekaną kapustę kiszoną i jeden ząbek czosnku. Dodaję sól, pieprz i smażę. Jak już usmażę - odstawiamy na bok. 

W tym samym czasie gotuję barszcz, zwykły, na żeberkach. Jak barszcz już się ugotuje - dodaję do niego  smażone warzywa (tamtą marchewkę z tamtą kapustą) a buraki albo kroję, albo nie (zależy czy mam ochotę również jeść je w zupie). Żeberka również zostawiam w zupie, wyjęte obok, na talerzyk, posolone, są rozkoszą dla każdego niewegańskiego podniebienia.

Do tego fasola - moczona w nocy, gotowana obok. Oraz jeden-dwa suszone grzyby. I obowiązkowo czubata łyżka koncentratu pomidorowego. 

Wszystko razem gotuję z godzinę jeszcze, na wolnym ogniu. Podaję z kleksem śmietany na talerzu. SMACZNEGO i rozgrzewającego!

Ps. Do zupy można, ale nie trzeba, wkroić jeszcze ziemniaki. Ja zdecydowanie preferuję wersję bez nich. Bułka lub nic. 

czwartek, 5 grudnia 2013

jeść dobrze, warsztaty!






                        
                              Granice Smaku i Dorota Minta

 zapraszają na

INDYWIDUALNE WARSZTATY KULINARNE
„jeść dobrze”

obejmujące dwa rodzaje szkoleń
- dla dzieci i ich rodzin
- dla dorosłych

Na nasze warsztaty zapraszamy:

Dorosłych i dzieci z zaburzeniami  żywienia
(anoreksja, ortoreksja, inne)
Dorosłych i dzieci z nadwagą
Dzieci – niejadki
Dorosłych i dzieci wymagających specjalnej diety
(na diecie bezglutenowej, alergików, chorujących na schorzenia metaboliczne i inne)
Osób, które chcą zmienić swoje zwyczaje kulinarne

Warsztaty prowadzone są w dwugodzinnych sesjach. Mają na celu zmianę żywieniowych zwyczajów i wprowadzenie właściwej dla danej osoby diety.
Szkolenia obejmują:
- spotkanie pierwsze, na którym uzgadniamy tryb pracy (spotkanie odbywa się w gabinecie lekarskim)
- kilka domowych, dwugodzinnych sesji podczas których poznajemy Wasze kulinarne zwyczaje i wprowadzamy te właściwe, stosowne do przygotowanej diety
- opiekę psychologa zajmującego się problemami żywienia

ZAPRASZAMY!

Zgłoszenia przyjmujemy telefonicznie (602 655 902)
lub mailowo (info@granicesmaku.pl)

Zgłoszenia przyjmujemy od 1 grudnia 2013. Warsztaty zaczynamy od 2014 roku.
Zajęcia są płatne. Ilość spotkań ustalana jest indywidualnie na pierwszej wizycie.

Więcej informacji na stronie www.facebook.com/granicesmaku




środa, 13 listopada 2013

Po co chorować?

Przyszła jesień, idzie zima. Zaczynamy prychać, kichać i smarkać się na potęgę. Chorują nam dzieci i rodzice. A my chorobom mówimy nie! I to staramy się mówić im "nie" bez medykamentów. Mało kto docenia siłę imbiru i kurkumy w walce z chorobami. A te dwa korzenie są idealnymi lekami, które jak nic na świecie wzmacniają odporność i chronią nasz organizm przez zarazkami. Nasza recepta to kubek herbaty dziennie. Jakiej herbaty? A takiej:

Zalewamy wrzątkiem: 2-3 plastry lub (jeśli nie lubicie tych korzeni) starte na tarce - imbir i kurkumę. Kurkuma od biedy może być suszona. Do tego łyżeczka miodu (miód niektórym z nas bardzo podrażnia gardło. Warto więc zalać go dzień wcześniej małą ilością wrzątku, straci wówczas tę właściwość) i kilka kropel dobrze umytej cytryny. 

Niczego nie obiecujemy, ale mamy wrażenie, że taki napar bardzo, bardzo pomaga. 

Jeszcze jedna podpowiedź - w kwestii podrażnionego gardła/początków choroby, warto zasypiać (to również działa na dzieci) z parującym garem przy głowie. Garem, w którym do gotującej się wody wsypujemy 2-3 czubate łyżki soli morskiej, wrzucamy 2-3 torebki rumianku i wlewamy kapkę czegoś takiego jak olbas czy amol. 

Do tego nie zapominajmy o trzech rzeczach, które pomogą nam w utrzymaniu organizmu w lepszej kondycji "od środka" - warto codziennie, ale wiadomo jak jest. 

Po pierwsze "glut"z siemienia lnianego - zmielone siemię zalane wrzątkiem - codziennie na czczo - pomaga utrzymać znakomitą ochronę przewodu pokarmowego. Pomaga na trawienie i osłania żołądek.

Po drugie i po trzecie - awokado z ananasem - świeżym - może być w koktajlu. Oczyszczają organizm ze zbędnych toksyn (do niego warto dodać odrobinę przegotowanej wody i można, ale nie trzeba, odrobinę miodu i kilka kropel cytryny) I taki "drink" spożywany na czczo - zamiennie z siemieniem - jest kolejnym krokiem do zdrowia. Smacznego!

piątek, 8 listopada 2013

sos CUMBERLAND

Dziś opowiem Wam o moim ulubionym sosie – cumberland. Sos ten jest bardzo prosty w przygotowaniu i bardzo wyrafinowany w smaku. Podaje się go na zimno do zimnych wędlin, lub w kontraście do ciepłych mięs. Można również okrasić nim zimne sery pleśniowe lub np. smażony camembert. Jest wyśmienity!

Przygotowuje się go właściwie w dowolnych proporcjach. Składniki są cztery.

Po pierwsze galaretka z czerwonej porzeczki. Od biedy może być z czarnej, ale już naprawdę od biedy. 

Po drugie miąższ pomarańczy – najczęściej obrany owoc, pozbawiony białych błon okalających cząstki, delikatnie zgnieciony widelcem. Niektórzy dodają do niego również startą skórkę, jednak uważam, że psuje go to i przeszkadza w konsumpcji.

Po trzecie czerwone wino. Mało. Łyżka lub dwie. Raczej wytrawne. 

Po czwarte jest nieobowiązkowe. I służy podlizaniu się własnemu gustowi. Można, ale nie trzeba, dodać do sosu chrzan lub musztardę. Ale to już w fazie eksperymentowania z jego smakiem, a przede wszystkim z własnym.

Jeszcze kilka słów o nazwie, która mylnie czytana jest jako angielska. Faktycznie nazwa „Cumberland” pochodzi od nazwiska, jakie przyjął ostatni król Hanoweru - Jerzy V. Pierwszy raz sos ten miał być podany w Penzingu pod Wiedniem gdzie król osiadł on w 1866r. Sos, mylnie, bywa czasami nazywany oksfordzkim. Popularność zyskał także dzięki dziełom znanego francuskiego restauratora -Auguste Escoffier'a.

No i tak. Pędźcie po wędliny i jedzcie je z Cumberlandem (zróbcie domowy, kupny naprawdę nie smakuje tak dobrze)! Smacznego!

środa, 6 listopada 2013

BOUILLABAISSE!

Zupa bouillabaisse (czyt. bujabez) jest jedną z moich ulubionych zup. I właśnie jesienią i zimą smakuje ona najlepiej. Jej przygotowanie jest bardzo pracochłonne, jednak smak – nieoceniony. Nazwa pochodzi z języka oksytańskiego, i oznacza dwie podstawowe czynności wykonywane przy jej przyrządzaniu (bolhir – gotowanie i albaissar – odcedzanie).

Danie pochodzi z francuskiej Prowansji, jednak z najlepszej bouillabaisse słynie Marsylia. Przyrządza się ją ze specjalnych, śródziemnomorskich ryb i owoców morza (min. langust, krewetek, krabów) i z obowiązkowych dodatków: pomidorów, czosnku, kopru włoskiego, szafranu, korzeni i cebuli. Jest wyjątkowo aromatyczna i sycąca. 

Do nietypowych należy sposób podania, ponieważ bulion jaki otrzymamy podajemy w talerzu najczęściej z grzankami z serem (podobnie jak francuską zupę cebulową) natomiast ryby i resztę wykładamy na półmisek/talerz, który stawiamy obok. No i wiadomo, do tego kieliszek (albo trzy) wytrawnego białego wina. 

Przygotowanie jej w naszych warunkach wymaga co prawda czwartkowych zakupów (świeże ryby i owoce morza) ale jest jak najbardziej możliwe. Specjalnie więc podaję Wam przepis w środę tak, abyście mogli jutro ją ugotować! Do dzieła!!! Czytać i pędzić na zakupy po pracy. Dziś po warzywa, jutro po ryby!

Składniki, jakich potrzebujemy, to: 

- wywar rybny (ugotowany chwilę przed rozpoczęciem przygotowania, najlepiej na głowach ryb) i części warzyw – fenkule, marchwi, porze, 1 cebuli, 1 ząbku czosnku.
- 2 cebule (lub 5-6 szalotek) i 2 ząbki czosnku
- fenkuł (koper włoski) oraz kilka pomidorów
- 1 por, 2 marchewki
- 1,5 kg dowolnych (ulubionych) ryb morskich (całych) oraz to, co uda nam się kupić – kilka krabów, kilka krewetek, langusta, mule etc.
- przyprawy: natka pietruszki, tymianek, ziele angielskie, liście laurowe, szczypta szafranu, anyż, starta skórka pomarańczy, sól, pieprz
- szklanka białego, wytrawnego wina 
- oliwa z oliwek do smażenia
oraz: bagietka, jedna papryczka chili i starty, żółty ser - do grzanek

Przygotowujemy wywar na głowach ryb z dodatkiem warzyw. W tym czasie resztę warzyw przygotowujemy dowolnie (pomidory możemy obierać ze skórki, możemy ich nie obierać, możemy kupić te w puszce już pokrojone), cebulę niedbale kroimy, czosnek obieramy… Część ryb filetujemy i filety, pokrojone, kładziemy sobie z boku. 

Kiedy wywar jest już gotowy (po 30-40min) odcedzamy go i wyrzucamy „składniki”. Na dnie właściwego już naczynia (do bouillabaisse są „specjalne” garnki – wpiszcie w google „bouillabaisse pot” aby je zobaczyć, my możemy zrobić to w dowolnym garnku a nawet w kociołku nad paleniskiem) podsmażamy na oliwie: czosnek, cebulę, pomidory. Dodajemy część ryb i owoców morza oraz wszystkie przyprawy i gotujemy razem około 30-40min. 

Na sam koniec dodajemy białe wino, filety ryb i gotujemy jeszcze z 10-15, nie więcej.

Sposób podania jest prosty, choć nietypowy: Odcedzony bulion podajemy w talerzu, ryby i wyłowione owoce morza – obok. W piekarniku przygotowujemy grzanki (bagietka natarta chili i posypana serem) i kładziemy je, zgodnie z preferencjami na lub obok zupy. No i, jak już wspominałam, resztę białego winna lekko schładzamy i popijamy nim zupę. 
 
Załóżcie na szyję ścierki a ryby i owoce morza jedzcie rękami!!! Smacznego.

wtorek, 5 listopada 2013

DOMOWE kostki rosołowe



Dziś trochę o Marco Pierre White, trochę o kostkach rosołowych i trochę o innych kostkach. 

Zaczniemy od Marco, którego osobiście cenię, uwielbiam i szanuję. I nie podoba mi się nagonka jaką na niego zrobiono tylko dlatego, że wziął udział w reklamie kostek rosołowych. Zaskakujący jest fakt, że kiedy Magda Gessler wciska nam w każdym programie „świetne gumy Orbit” i nachalnie reklamuje „tańszą energię” – nikt nic nie mówi. Powinno się umiejętnie oddzielić kucharza od człowieka, który na skraju bankructwa chciał po prostu zarobić. No i tyle. Aha, niech każdy z nas uczciwie przed sobą przyzna się czy używa od czasu do czasu kostek rosołowych. Bo one same, cóż, nie mają w sobie nic wartościowego ale i nie szkodzą. Oczywiście mamy „syndrom kuchni chińskiej” (bóle głowy po glutaminianie sodu) ale żeby go dostać musielibyśmy zjeść kilka obiadów pod rząd a i tak nie udowodniono, że to właśnie od glutaminianu. Mniejsza z tym.

O czym chcę napisać? O tym, że kostki rosołowe możemy przygotować samodzielnie. I mieć do nich tańszy i łatwiejszy dostęp w każdym momencie, w którym postanowimy ich użyć. Jak? Banalnie prosto. Gotujemy taki rosół, jakiego koncentrat chcielibyśmy mieć w kostkach. Wielki gar pełen warzyw, mięs i przypraw. I redukujemy go tak, aby był skoncentrowany, gęsty i aromatyczny. Lekko przesalamy, dodajemy zbyt wiele jak na zwykłą zupę – liści laurowych, odpadków wołowych – i kiedy jest już skoncentrowany i „sosowaty” przelewamy go do pojemników na lód. I mamy. 

Ale to, co zrobiliśmy, zrobić możemy nie tylko z rosołem. Latem możemy zamrozić w lodzie świeże zioła na zimę by dorzucać je do zup (już na talerzu), czy np. miętę – do drinków. Możemy mrozić w wodzie/soku kawałki owoców i kwiatów jadalnych by pięknie dekorowały nam napoje dla najmłodszych na wszelkich urodzinowych imprezach. Możemy zamrozić colę i kostki z niej wrzucać do whisky. Itede, itepe. 

Na sam koniec  dodam jeszcze, wracając do Pierre White’a, jak bardzo ubawił mnie jego udział w ostatnim odcinku polskiej (coraz słabszej) edycji Master Chef. Jak piękne  były wredne docinki, którymi częstował uczestników polskiej edycji a oni albo nie zauważali złośliwości, albo wręcz brali ją za komplement. To się nazywa talent! Okołokulinarny co prawda, ale zawsze. 

Smacznego!

poniedziałek, 4 listopada 2013

All spice!!!

Dziś krótko ale na temat. Ziele angielskie. 

Dlaczego uważam, że to ważny temat? Ponieważ mało o nim wiemy. Wrzucamy je do rosołu, do swoich ulubionych dań, ponieważ tak nauczyły nas mamy. Sami niewiele myśląc o tym dlaczego jest ono tak ważne ani czym, tak naprawdę jest, jak rośnie. 

Otóż, moi drodzy, ziele angielskie to niedojrzały jeszcze a już wysuszony owoc drzewa pimentowego. Importowane jest przede wszystkim z terenów Jamajki oraz Wysp Antylskich. Pochodzi z Ameryki Środkowej. Mówi się, że obok wanilii było ulubioną przyprawą Azteków, że to nim właśnie przyprawiali swój słynny napój czekoladowy.

Swoim aromatem przypomina odrobinę cynamon, odrobinę goździki. Ostrością dorównuje pieprzowi (zresztą pimienta z hiszpańskiego, oznacza właśnie „pieprz”). Jego smak jest bogaty i nietypowy – stąd właśnie na terenach anglojęzycznych mówi się o nim Allspice co w wolnym tłumaczeniu oznacza po prostu „wielość przypraw, mnogość smaków”.


Ziele angielskie stosuje się przede wszystkim do zup i marynat oraz wzbogaca się nim smak wędlin. Warto pamiętać, że stanowi ono również znakomity ulepszacz smaku słodkości i likierów, jak również to, że ma w sobie właściwości lecznicze – koi żołądek i wspomaga trawienie.
 




środa, 30 października 2013

GALUSKI, CZIPETKI

Dziś kilka słów o galuskach - kluskach węgierskich, kładzionych na wodę. Ciasto na nie przygotowuje się bardzo prosto - z mąki pszennej, wody i jajka (ciasto powinno mieć konsystencję majonezu). Mogą mieć kształt taki, jak na zdjęciu. Mogę też być okrągłe jak wiśnie. I takie właśnie powinny być, jeśli jemy je jako osobne danie. Wówczas gotowe galuski zdejmujemy z wody i odsmażamy na tłuszczu z bułką tartą. Najczęściej jednak, zgodnie z węgierskim zwyczajem, kluski te je się jako dodatek do gulaszu, lecza, paprykarzu lub zupy gulaszowej. Galuski różną się od czipetek ("czipetki", z węg. csipetke) konsystencją, ponieważ te drugie przygotowuje się jedynie z jajką i mąki z dodatkiem soli. Ciasto na czipetki jest gęstsze a gotuje się je bezpośrednio w zupie gulaszowej/bograczu.

Czipetki nigdy nie stanowią osobnego dania. Natomiast jeśli galuski podajemy osobno, jak pisałam wyżej, odsmażone na tłuszczu - dodajemy do nich skwarki i/lub cebulę smażoną lub bryndzę i śmietanę. I to wszystko na dziś, dziękuję za uwagę. 

Ps. Bogracz, paprykarz, etc. to idealne dania na złotą jesień. Do roboty!

wtorek, 29 października 2013

Mintaj, musztarda, ser. RAZEM RAŹNIEJ

Dziś Mintaj. A dokładnie - przepis, który zwali was z nóg. Przepis prosty, (zero trudności, 5 minut na przygotowanie) wyjątkowo smaczny i sycący. Idealne danie na koniec października. Lecimy! 

Mintaj jest rybą z rodziny dorszowatych. Długość jego ciała nie przekracza 60cm. Żyje w Oceanie Atlantyckim. Filety Mintaja są łatwo dostępne, mięso tej ryby jest białe i delikatne. Idealnie komponuje się ze składnikami, które dziś do niego dodajemy. 
 
Składniki:

- Słoik musztardy dijon

- Około 20-30 dkg sera żółtego, może być gouda, może być cheddar (cheddar będzie mocniejszy w smaku)

- Śmietana 22%

- Kilka filetów mintaja
 
- Cytryna, sól, pieprz

- Pęczek natki pietruszki, świeża bagietka


W misce mieszamy: musztardę, starty na grubej tarce ser oraz śmietanę. Filety solimy, pieprzymy i skrapiamy sokiem z cytryny.  W naczyniu żaroodpornym (leciutko skropionym oliwą) kładziemy pół masy z miski. Na to układamy filety a następnie przykrywamy je resztką masy tak, aby ryba otulona była nią jak śpiworem. Danie wstawiamy do piekarnika nagrzanego do około 180 stopni i pieczemy dosłownie 30-40 min. W międzyczasie możecie sprawdzić delikatnie czy ryba nie jest już surowa. I jeśli nie będzie, wyjąć ją wcześniej.

Zapiekankę podajemy pokrojoną w porcje, posypaną natką i ze świeżym pieczywem, najlepiej białym. Do tego, również białe, wino. Obiad zrobiony w 45 minut a przygotowany w maksymalnie pięć. Coś na "szybko po pracy". Smacznego!

poniedziałek, 28 października 2013

Milczenie spowodowane...

Przepraszamy was za kilkudniowe milczenie spowodowane pracami nad nową stroną. Dziś ruszyła. Od jutra znów nienagannie, zgodnie ze starym harmonogramem, codzienna dawka przepisów, zdjęć, notek  i artykułów okołokulinarnych.

Zapraszamy na stronę!

wtorek, 15 października 2013

Porozmawiajmy o jedzeniu mięsa

Przy okazji prosiakowej afery z Makro (zupełnie napompowanej, zdaje się, że dziennikarze GW nie mają już o czym pisać - prosięta leżą w Makro od kilku lat, świńskie łby i zafoliowane w całości ptaki kupić można na każdym mięsnym stoisku) chciałabym zapytać Was o Was - o Wasze żywienie. Czy jecie mięso? A jeśli przeszliście na wegetarianizm - to kiedy? I czy jesteście wegetarianami czy już weganami?

A jeśli nie jecie mięsa, co wpłynęło na waszą decyzję o zmianie sposobu żywienia - cierpienie zwierząt czy może po prostu zwykła awersja do spożywania tego typu produktów? 

I co myślicie o skrajnym weganiźmie - miód, ryż - wszystko to zakazane ze względu na cierpienia owadów. Bardzo jestem ciekawa tego, co napiszecie.


poniedziałek, 14 października 2013

Rydze, rydzunie!

Dziś krótko i na temat. RYDZE!

Czyszczenie: Pamiętajcie, najpierw płuczemy w zimnej wodzie, potem osuszamy i czyścimy delikatnie, najlepiej ręcznikiem papierowym, blaszki - z piasku i ściółki. Potem płuczemy raz jeszcze i dobrze suszymy. Dopiero dobrze osuszone - smażymy.

Jak smażymy? TYLKO na maśle. Najlepiej klarowanym. 

Z czym podajemy? Z pieczywem! Nic więcej nie dodajemy, nie zabijajmy ich smaku, bardzo was proszę! Solimy najlepiej dopiero na talerzu - bo na patelni będą pryskać. Lekko pieprzymy. No, ewentualnie możecie posypać je świeżą natką. I popić białym winem. Lub czarną herbatą. Nic dodać, nic ująć. O! Rozkoszy!

wtorek, 8 października 2013

Nie czosnek a CZOSNKI

Mało kto wie, że kwiatki rabatowe - czosnki ozdobne - to nie tylko kwiatki! Łodygi są pyszne, jadalne i lekko czosnkowe. Stanowią idealny dodatek do dań, zwłaszcza chińskich. I o jednym z tych dań, CZOSNKACH Z NITKAMI WIEPRZOWYMI chcemy wam dzisiaj napisać. Dlaczego? Bo wydaje się niezwykle jesienne. O tej porze roku wciąż jeszcze dostaniecie czosnki na tych bogatszych stoiskach warzywnych. Bo czosnek kwitnie późnym latem i kwitnie jesienią.

Czego potrzebujemy?

- kilku łodyg czosnków ozdobnych (kwiatostany zostawić możemy do przybrania talerza)
- kawałka wieprzowiny (osobiście używałam polędwiczek)
- zielonej papryki
- 1 cebuli
- sosu teryaki
- pasty z czarnej fasoli
- białego ryżu
- 1 jajka
- soli, pieprzu - minimalnie - do smaku

Danie przygotowujemy w woku. Ryż obok, smażymy ugotowany już, z rozbełtanym jajkiem, na patelni.

Na rozgrzaną oliwę wrzucamy cebulę i pokrojoną w cienkie paseczki zieloną paprykę. Kiedy warzywa zmiękną i ładnie się zrumienią dodajemy pokrojone w podobne niteczki: wieprzowinę i czosnki. Podlewamy sosem teryaki i dodajemy 2-3 łyżki (nie więcej, i tak (mimo, że jest pyszna) śmierdzi) pasty z czarnej fasoli. Wszystko to dusimy razem przez moment aż do zmięknięcia łodyg czosnków. I zrobione. 

Podajemy z ryżem, talerz przyozdabiamy soczyście fioletowymi kwiatami. Jest pięknie, orientalnie i pysznie. Smacznego!

* mała uwaga - może być wołowina! 

poniedziałek, 7 października 2013

Aaaaaaaa niech to! Szukamy kucharza!

Mogłabym znów rozpisać się, załamana, o kolejnym odcinku Master Chefa, ale na szczęście, moje i wasze, muszę zamieścić dziś ważne ogłoszenie parafialne skierowane do takich jak ja. Oto co następuje: 

Granice Smaku poszukują partnera do jednego, konkretnego projektu. Projekt ma być zarobkowy, rzecz jasna, jednak zanim to nastąpi należy go przygotować pro bono. Także lojalnie uprzedzamy, że pierwsze tygodnie luźnej współpracy nie zabiorą może wiele czasu, lecz z pewnością nie przyniosą również,  oczekiwanych dopiero później, dochodów. 


Kogo szukamy? 

- Kucharza – pasjonaty. Może być amatorem, może być zawodowcem.  Ale musi umieć gotować, mówić o tym i mieć doskonałe wyczucie smaku. 

- Chętniej mężczyzny, ale nic nie jest przesądzone. Dziewczyny „z jajami” także mile widziane.

- Osoby inteligentnej i wygadanej, która łatwo nawiązuje kontakt z otoczeniem, jest lubiana i (co ważniejsze) lubi ludzi.

Szukamy osób głownie z Warszawy lub takich, które będą mogły tu dojeżdżać. Prosimy o wysyłanie swoich kandydatur na adres info@granicesmaku.pl (najchętniej ze zdjęciem i, jeśli prowadzicie, adresem bloga)

środa, 2 października 2013

Nein, Nigella!

Z Nigellą mam problem. Z jednej strony lubię jej programy i uważam, że mimo ciasnego gorsetu jest raczej miła i wyluzowana, z drugiej jednak nie mogę ukryć wrażenia, że nie umie (tak zawodowo) gotować. Myślę, że reprezentuje niższy niż mój własny poziom (wie jak, ma smak i dobrą intuicję (tak, ja mam lepszą ;)), wie co z czym połączyć), ale nie skończyła żadnej szkoły przez co dość nieudonie pokazuje procesy przygotowania. Jednego nie mogę jej odmówić - lubi to! I to właśnie  lubienie widać w jej programach. 

Przez moment bardzo zbulwersowałam się, kiedy poznałam jej prywatną historię. Kiedy dowiedziałam się, że zaistniała dzięki dokumentowi BBC w którym, niemalże na żywo, umierał na raka jej mąż. Potem doszedł fakt, że kiedy jeszcze żył (John Diamond był jednym z najbardziej znanych brytyjskich dziennikarzy), Nigella wdała się w romans z milionerem Saatchim. Potem mąż umarł, ona poślubiła milionera i została jedną z najbardziej znanych kucharek monarchii. Przypadek? Nie sądzę. Jednakże w połączeniu z ładną buzią i miłością do jedzenia stworzyła sobie przepis na sukces. Moment bulwersacji przeminął, uznałam, że jej życie prywatne to tylko i wyłącznie jej sprawa i zarówno tym jak i efektem jojo, przyciasnym gorsetem nie będę się przejmowała, skupiając się jedynie na gotowaniu. 

Także w kwestii gotowania - Nigella raz umie, raz nie umie. Pomysły ma ciekawe, szybkie i domowe, jednak po kilkunastu odcinkach jej potrawy zaczynają być nudne i przewidywalne. Do tego te włosy! Podejrzewam, że każdy przepis przewiduje jeden włos na potrawę. I to bardzo, bardzo mnie denerwuje. Tak, można je związać!

Co lubię? Nieliczenie kalorii i niedbałość przy dobieraniu składników. Nic nie wpienia bardziej niż menzurki (np. u Pascala Brodnickiego) i (przepraszam najmocniej) pieprzenie: 250mg tego, 128g tamtego. Garści moi drodzy! Kubki! Szklanki, szczypty i łyżeczki - to prawdziwe miarki kucharskie. Tak, wiem jak ważne są proporcje przy cieście, ale pokażcie mi jedną tylko osobę gotującą z pasją, która aż tak dokładnie odmierza. A Nigella? Sypie, dodaje kubek, filiżankę, odrobinę. I to bardzo mi w niej pasuje.

Ogólnie jednak, już tak ogólnie, nie, nie lubię jej programów. Znudziły mi się. Jest ładna, ale brakuje mi w niej charyzmy jaką posiada chociażby, wspomniany kilka dni temu, Anthony Bourdain. Wydaje się, że niewiele wnosi do kuchni odkrywczego, niewiele o niej opowiada, nie potrafi równolegle do gotowania robić show i snuć historii (co lubię ja). Trzaska swoje przepisy miło i poprawnie, bez większego polotu i bez fantazji. A to fantazja właśnie jest od tego, aby bawić się na całego.

wtorek, 1 października 2013

CHIPSY Z ŁOSOSIA i krem z ziemniaków

Dziś, zgodnie z obietnicą daną Wam wczoraj, opiszę danie, które jadłam na ślubie przyjaciółki w Danii w jednej z lepszych kopenhaskich restauracji - krem ziemniaczany okraszony prażonym łososiem. Nie mam pewności co do przypraw, natomiast kiedy próbowałam robić go w domu osiągnęłam niemalże perfekcję. Dlatego wydaje mi się, że podaję Wam przepis dokładnie taki, jaki powinien być podany. 

Niezbędne składniki to:

- Kawałek wędzonego łososia (lub, mocno ewentualnie - boczek)
- Ziemniaki
- Mleko lub śmietana 18%
- Cebula
- Pietruszka
- Czosnek
- Bulion
- Gałka muszkatołowa, sól, pieprz, kminek mielony, imbir (najlepiej świeży)


No i tak. Pieczemy ziemniaki (w mundurkach!), pietruszkę, cebulę i czosnek. Czosnku 2 ząbki, dosłownie. Cebulę jedną lub dwie. Ziemniaki na oko (nie wiem ile chcecie mieć zupy). Po upieczeniu ziemniaki obieramy i wrzucamy do garnka. Wrzucamy też czosnek, cebulę i przyprawy. Zalewamy bulionem, doprawiamy, dusimy razem około 15 minut. Następnie miksujemy i zaprawiamy mlekiem lub śmietaną (ja zawsze mlekiem). 
Prażynki (tytułowe chipsy) łososiowe przygotowujemy prażąc kawałki wędzonego łososia na głębokim tłuszczu, aż do miłej dla podniebienia chrupkości (nie mogą być ani za twarde, ani za miękkie, sami musicie popróbować). W wersji bardziej polskiej możecie zastąpić rybę skwarkami z boczku, jednak nie będzie to już to samo. Możecie też połączyć łososia z boczkiem (w końcu płaty łososia grillowane, owinięte plastrami boczku to hit każdych wakacji przy grillu). Do łososia i boczku pasuje też odpowiednio koperek/natka do kolejnego okraszenia zupy. To wszystko na dziś, smacznego.


poniedziałek, 30 września 2013

Master "Żenua" Chef

Dziś zamiast przepisu – pojazd po polskiej edycji Master Chef. Jestem zawiedziona, oburzona i skonfundowana. Po całości. W skrócie napiszę Wam dlaczego. Oto dlaczego:

Prowadzący

Z prowadzącycymi jest tak, że rzucili nam Magdę Gessler, króra jest ciekawa. Lubi się albo się nie lubi, ale zapamiętuje się ją z pewnością, ponieważ jest „jakaś”. Podobnie Pan Francuz, który w odróżnieniu od Pascala nie udaje i stara się ładnie mówić po polsku. A do tego „oddaj fartucha” i inne „neolingwizmy” rodzące się w jego ustach brzmią uroczo. Tylko powiedzcie mi kim jest Ania Starrmach, która wydaje się nie znać na kuchni, nie umie się ubrać (lub tupnąć nogą na stylistów) ani ładnie wypowiadać po polsku. Jest całkiem nijaka i w moim odczuciu bardzo irytująca. Skąd się wzięła? Dlaczego ona?

Uczestnicy

Zastanawia mnie jaki poziom reprezentować mają uczestnicy programu. Ponieważ wydaje się, że wszystko to jest jednym wielkim teatrzykiem kukiełkowym, nie zaś walką najlepszych. Przy zadaniu z ziemniakami kompletnie opadły mi kokardy. NIKT nie zrobił frytek. NIKT nie pomyślał o musace. Ba! Nikt nie zrobił kremu z ziemniaków i nie podał go z chipsami łososiowymi (chyba jutro rozpiszę Wam przepis na to!). Co to za kucharze, którzy smażą placki i robią puree i tylko na tyle starcza im wyobraźni. Ja się pytam, gdzie była kartofelsalad?! 
 
Zadania

Wczorajsze zadanie przyprawiło mnie o nieprzyjemną chęć sięgnięcia po pilota i pożegnania się z programem raz na zawsze. Dlaczego? Ponieważ według jury kucharz, który pomyli pietruszkę z pasternakiem jest skreślony. Co więcej! Podejrzewam, że ci, którzy dokonali owej pomyłki doskonale znali nazwy przynajmniej 10 innych produktów znajdujących się na „egzotycznym” stole. Ręce opadają. Chociaż z drugiej strony opada wszystko inne bo wystarczyło minimalnie ruszyć głową aby domyślić się, że nie położonoby pietruszki na stół z produktami natury nietypowej. 

No i tak. Proszę, pohejtujcie ze mną, bo nie chciałabym wyjść na czepialską zołzę podczas kiedy Wy zachwyceni jesteście zarówno zadaniami jak i całą resztą. Dziękuję, pozdrawiam, napiszę jutro o tym kremie ziemniaczanym, bo jest fenomenalny.