środa, 13 listopada 2013

Po co chorować?

Przyszła jesień, idzie zima. Zaczynamy prychać, kichać i smarkać się na potęgę. Chorują nam dzieci i rodzice. A my chorobom mówimy nie! I to staramy się mówić im "nie" bez medykamentów. Mało kto docenia siłę imbiru i kurkumy w walce z chorobami. A te dwa korzenie są idealnymi lekami, które jak nic na świecie wzmacniają odporność i chronią nasz organizm przez zarazkami. Nasza recepta to kubek herbaty dziennie. Jakiej herbaty? A takiej:

Zalewamy wrzątkiem: 2-3 plastry lub (jeśli nie lubicie tych korzeni) starte na tarce - imbir i kurkumę. Kurkuma od biedy może być suszona. Do tego łyżeczka miodu (miód niektórym z nas bardzo podrażnia gardło. Warto więc zalać go dzień wcześniej małą ilością wrzątku, straci wówczas tę właściwość) i kilka kropel dobrze umytej cytryny. 

Niczego nie obiecujemy, ale mamy wrażenie, że taki napar bardzo, bardzo pomaga. 

Jeszcze jedna podpowiedź - w kwestii podrażnionego gardła/początków choroby, warto zasypiać (to również działa na dzieci) z parującym garem przy głowie. Garem, w którym do gotującej się wody wsypujemy 2-3 czubate łyżki soli morskiej, wrzucamy 2-3 torebki rumianku i wlewamy kapkę czegoś takiego jak olbas czy amol. 

Do tego nie zapominajmy o trzech rzeczach, które pomogą nam w utrzymaniu organizmu w lepszej kondycji "od środka" - warto codziennie, ale wiadomo jak jest. 

Po pierwsze "glut"z siemienia lnianego - zmielone siemię zalane wrzątkiem - codziennie na czczo - pomaga utrzymać znakomitą ochronę przewodu pokarmowego. Pomaga na trawienie i osłania żołądek.

Po drugie i po trzecie - awokado z ananasem - świeżym - może być w koktajlu. Oczyszczają organizm ze zbędnych toksyn (do niego warto dodać odrobinę przegotowanej wody i można, ale nie trzeba, odrobinę miodu i kilka kropel cytryny) I taki "drink" spożywany na czczo - zamiennie z siemieniem - jest kolejnym krokiem do zdrowia. Smacznego!

piątek, 8 listopada 2013

sos CUMBERLAND

Dziś opowiem Wam o moim ulubionym sosie – cumberland. Sos ten jest bardzo prosty w przygotowaniu i bardzo wyrafinowany w smaku. Podaje się go na zimno do zimnych wędlin, lub w kontraście do ciepłych mięs. Można również okrasić nim zimne sery pleśniowe lub np. smażony camembert. Jest wyśmienity!

Przygotowuje się go właściwie w dowolnych proporcjach. Składniki są cztery.

Po pierwsze galaretka z czerwonej porzeczki. Od biedy może być z czarnej, ale już naprawdę od biedy. 

Po drugie miąższ pomarańczy – najczęściej obrany owoc, pozbawiony białych błon okalających cząstki, delikatnie zgnieciony widelcem. Niektórzy dodają do niego również startą skórkę, jednak uważam, że psuje go to i przeszkadza w konsumpcji.

Po trzecie czerwone wino. Mało. Łyżka lub dwie. Raczej wytrawne. 

Po czwarte jest nieobowiązkowe. I służy podlizaniu się własnemu gustowi. Można, ale nie trzeba, dodać do sosu chrzan lub musztardę. Ale to już w fazie eksperymentowania z jego smakiem, a przede wszystkim z własnym.

Jeszcze kilka słów o nazwie, która mylnie czytana jest jako angielska. Faktycznie nazwa „Cumberland” pochodzi od nazwiska, jakie przyjął ostatni król Hanoweru - Jerzy V. Pierwszy raz sos ten miał być podany w Penzingu pod Wiedniem gdzie król osiadł on w 1866r. Sos, mylnie, bywa czasami nazywany oksfordzkim. Popularność zyskał także dzięki dziełom znanego francuskiego restauratora -Auguste Escoffier'a.

No i tak. Pędźcie po wędliny i jedzcie je z Cumberlandem (zróbcie domowy, kupny naprawdę nie smakuje tak dobrze)! Smacznego!

środa, 6 listopada 2013

BOUILLABAISSE!

Zupa bouillabaisse (czyt. bujabez) jest jedną z moich ulubionych zup. I właśnie jesienią i zimą smakuje ona najlepiej. Jej przygotowanie jest bardzo pracochłonne, jednak smak – nieoceniony. Nazwa pochodzi z języka oksytańskiego, i oznacza dwie podstawowe czynności wykonywane przy jej przyrządzaniu (bolhir – gotowanie i albaissar – odcedzanie).

Danie pochodzi z francuskiej Prowansji, jednak z najlepszej bouillabaisse słynie Marsylia. Przyrządza się ją ze specjalnych, śródziemnomorskich ryb i owoców morza (min. langust, krewetek, krabów) i z obowiązkowych dodatków: pomidorów, czosnku, kopru włoskiego, szafranu, korzeni i cebuli. Jest wyjątkowo aromatyczna i sycąca. 

Do nietypowych należy sposób podania, ponieważ bulion jaki otrzymamy podajemy w talerzu najczęściej z grzankami z serem (podobnie jak francuską zupę cebulową) natomiast ryby i resztę wykładamy na półmisek/talerz, który stawiamy obok. No i wiadomo, do tego kieliszek (albo trzy) wytrawnego białego wina. 

Przygotowanie jej w naszych warunkach wymaga co prawda czwartkowych zakupów (świeże ryby i owoce morza) ale jest jak najbardziej możliwe. Specjalnie więc podaję Wam przepis w środę tak, abyście mogli jutro ją ugotować! Do dzieła!!! Czytać i pędzić na zakupy po pracy. Dziś po warzywa, jutro po ryby!

Składniki, jakich potrzebujemy, to: 

- wywar rybny (ugotowany chwilę przed rozpoczęciem przygotowania, najlepiej na głowach ryb) i części warzyw – fenkule, marchwi, porze, 1 cebuli, 1 ząbku czosnku.
- 2 cebule (lub 5-6 szalotek) i 2 ząbki czosnku
- fenkuł (koper włoski) oraz kilka pomidorów
- 1 por, 2 marchewki
- 1,5 kg dowolnych (ulubionych) ryb morskich (całych) oraz to, co uda nam się kupić – kilka krabów, kilka krewetek, langusta, mule etc.
- przyprawy: natka pietruszki, tymianek, ziele angielskie, liście laurowe, szczypta szafranu, anyż, starta skórka pomarańczy, sól, pieprz
- szklanka białego, wytrawnego wina 
- oliwa z oliwek do smażenia
oraz: bagietka, jedna papryczka chili i starty, żółty ser - do grzanek

Przygotowujemy wywar na głowach ryb z dodatkiem warzyw. W tym czasie resztę warzyw przygotowujemy dowolnie (pomidory możemy obierać ze skórki, możemy ich nie obierać, możemy kupić te w puszce już pokrojone), cebulę niedbale kroimy, czosnek obieramy… Część ryb filetujemy i filety, pokrojone, kładziemy sobie z boku. 

Kiedy wywar jest już gotowy (po 30-40min) odcedzamy go i wyrzucamy „składniki”. Na dnie właściwego już naczynia (do bouillabaisse są „specjalne” garnki – wpiszcie w google „bouillabaisse pot” aby je zobaczyć, my możemy zrobić to w dowolnym garnku a nawet w kociołku nad paleniskiem) podsmażamy na oliwie: czosnek, cebulę, pomidory. Dodajemy część ryb i owoców morza oraz wszystkie przyprawy i gotujemy razem około 30-40min. 

Na sam koniec dodajemy białe wino, filety ryb i gotujemy jeszcze z 10-15, nie więcej.

Sposób podania jest prosty, choć nietypowy: Odcedzony bulion podajemy w talerzu, ryby i wyłowione owoce morza – obok. W piekarniku przygotowujemy grzanki (bagietka natarta chili i posypana serem) i kładziemy je, zgodnie z preferencjami na lub obok zupy. No i, jak już wspominałam, resztę białego winna lekko schładzamy i popijamy nim zupę. 
 
Załóżcie na szyję ścierki a ryby i owoce morza jedzcie rękami!!! Smacznego.

wtorek, 5 listopada 2013

DOMOWE kostki rosołowe



Dziś trochę o Marco Pierre White, trochę o kostkach rosołowych i trochę o innych kostkach. 

Zaczniemy od Marco, którego osobiście cenię, uwielbiam i szanuję. I nie podoba mi się nagonka jaką na niego zrobiono tylko dlatego, że wziął udział w reklamie kostek rosołowych. Zaskakujący jest fakt, że kiedy Magda Gessler wciska nam w każdym programie „świetne gumy Orbit” i nachalnie reklamuje „tańszą energię” – nikt nic nie mówi. Powinno się umiejętnie oddzielić kucharza od człowieka, który na skraju bankructwa chciał po prostu zarobić. No i tyle. Aha, niech każdy z nas uczciwie przed sobą przyzna się czy używa od czasu do czasu kostek rosołowych. Bo one same, cóż, nie mają w sobie nic wartościowego ale i nie szkodzą. Oczywiście mamy „syndrom kuchni chińskiej” (bóle głowy po glutaminianie sodu) ale żeby go dostać musielibyśmy zjeść kilka obiadów pod rząd a i tak nie udowodniono, że to właśnie od glutaminianu. Mniejsza z tym.

O czym chcę napisać? O tym, że kostki rosołowe możemy przygotować samodzielnie. I mieć do nich tańszy i łatwiejszy dostęp w każdym momencie, w którym postanowimy ich użyć. Jak? Banalnie prosto. Gotujemy taki rosół, jakiego koncentrat chcielibyśmy mieć w kostkach. Wielki gar pełen warzyw, mięs i przypraw. I redukujemy go tak, aby był skoncentrowany, gęsty i aromatyczny. Lekko przesalamy, dodajemy zbyt wiele jak na zwykłą zupę – liści laurowych, odpadków wołowych – i kiedy jest już skoncentrowany i „sosowaty” przelewamy go do pojemników na lód. I mamy. 

Ale to, co zrobiliśmy, zrobić możemy nie tylko z rosołem. Latem możemy zamrozić w lodzie świeże zioła na zimę by dorzucać je do zup (już na talerzu), czy np. miętę – do drinków. Możemy mrozić w wodzie/soku kawałki owoców i kwiatów jadalnych by pięknie dekorowały nam napoje dla najmłodszych na wszelkich urodzinowych imprezach. Możemy zamrozić colę i kostki z niej wrzucać do whisky. Itede, itepe. 

Na sam koniec  dodam jeszcze, wracając do Pierre White’a, jak bardzo ubawił mnie jego udział w ostatnim odcinku polskiej (coraz słabszej) edycji Master Chef. Jak piękne  były wredne docinki, którymi częstował uczestników polskiej edycji a oni albo nie zauważali złośliwości, albo wręcz brali ją za komplement. To się nazywa talent! Okołokulinarny co prawda, ale zawsze. 

Smacznego!

poniedziałek, 4 listopada 2013

All spice!!!

Dziś krótko ale na temat. Ziele angielskie. 

Dlaczego uważam, że to ważny temat? Ponieważ mało o nim wiemy. Wrzucamy je do rosołu, do swoich ulubionych dań, ponieważ tak nauczyły nas mamy. Sami niewiele myśląc o tym dlaczego jest ono tak ważne ani czym, tak naprawdę jest, jak rośnie. 

Otóż, moi drodzy, ziele angielskie to niedojrzały jeszcze a już wysuszony owoc drzewa pimentowego. Importowane jest przede wszystkim z terenów Jamajki oraz Wysp Antylskich. Pochodzi z Ameryki Środkowej. Mówi się, że obok wanilii było ulubioną przyprawą Azteków, że to nim właśnie przyprawiali swój słynny napój czekoladowy.

Swoim aromatem przypomina odrobinę cynamon, odrobinę goździki. Ostrością dorównuje pieprzowi (zresztą pimienta z hiszpańskiego, oznacza właśnie „pieprz”). Jego smak jest bogaty i nietypowy – stąd właśnie na terenach anglojęzycznych mówi się o nim Allspice co w wolnym tłumaczeniu oznacza po prostu „wielość przypraw, mnogość smaków”.


Ziele angielskie stosuje się przede wszystkim do zup i marynat oraz wzbogaca się nim smak wędlin. Warto pamiętać, że stanowi ono również znakomity ulepszacz smaku słodkości i likierów, jak również to, że ma w sobie właściwości lecznicze – koi żołądek i wspomaga trawienie.