Dziś opowiem Wam o moim ulubionym sosie – cumberland. Sos
ten jest bardzo prosty w przygotowaniu i bardzo wyrafinowany w smaku. Podaje
się go na zimno do zimnych wędlin, lub w kontraście do ciepłych mięs.
Można również okrasić nim zimne sery pleśniowe lub np. smażony camembert. Jest wyśmienity!
Po pierwsze galaretka z czerwonej porzeczki. Od biedy może
być z czarnej, ale już naprawdę od biedy.
Po drugie miąższ pomarańczy – najczęściej obrany owoc,
pozbawiony białych błon okalających cząstki, delikatnie zgnieciony widelcem. Niektórzy dodają do niego również startą skórkę, jednak uważam, że psuje go to i przeszkadza w konsumpcji.
Po trzecie czerwone wino. Mało. Łyżka lub dwie. Raczej
wytrawne.
Po czwarte jest nieobowiązkowe. I służy podlizaniu się
własnemu gustowi. Można, ale nie trzeba, dodać do sosu chrzan lub musztardę.
Ale to już w fazie eksperymentowania z jego smakiem, a przede wszystkim z
własnym.
Jeszcze kilka słów o nazwie, która mylnie czytana jest jako
angielska. Faktycznie nazwa „Cumberland” pochodzi od nazwiska, jakie przyjął
ostatni król Hanoweru - Jerzy V. Pierwszy raz sos
ten miał być podany w Penzingu pod Wiedniem gdzie król osiadł on w 1866r. Sos, mylnie, bywa czasami nazywany oksfordzkim. Popularność zyskał także dzięki
dziełom znanego francuskiego restauratora -Auguste Escoffier'a.
No i tak.
Pędźcie po wędliny i jedzcie je z Cumberlandem (zróbcie domowy, kupny naprawdę nie smakuje tak dobrze)! Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz