Dziś koniecznie musicie umilić sobie dzień. Jest zimno, brzydko, paskudnie, deszczowo i nieprzyjemnie. Na takie dni pomagają tylko (powiedzmy ;)) słodycze. Ale czekolada? Nieee. Domowe muffiny! Tylko i wyłącznie. Macie jeszcze mrożone, letnie maliny, z pewnością (A jak nie macie, weźcie dowolne owoce). Do dzieła!
Na 12 sztuk muffinków (pieczemy je w specjalnej blasze lub foremkach) potrzebujecie:
- 2 szklanki cukru (możecie dać pół na pół: brązowy i cukier puder)
- tabliczkę białej czekolady (łamiemy ją, kruszymy niedbale)
- pół szklanki malin (lub borówek amerykańskich, lub jagód, lub dowolnych owoców (o, chociażby żurawina!)
- 125 mln oliwy
- 2 jajka
- 1 łyżeczkę proszku do pieczenia
- 1 łyżeczkę sody
- 4 łyżki mleka
Najpierw łączymy suche z suchymi a mokre z mokrymi, dopiero potem mieszamy wszystko razem. I nie za długo, nie za dokładnie, bo ciasto będzie za mało puszyste. Generalnie mieszamy niedbale wpuszczając doń dużo powietrza. Pieczemy około 20 minut w nagrzanym do 200 stopni piekarniku.
Ciepłe muffiny spożywać należy pod kocem, na fotelu, z dobrą książką na kolanach i koniakiem (na rozgrzewkę) w kieliszku. Inaczej zupełnie nie ma to sensu ;) Smacznego!
Ps. Dziękujemy Małej Czeszce za przepis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz